Przeczytajcie notatkę pod rozdziałem, proszę :)
To dziś.
Dziś będę miała zdjęty gips!
Ubrałam się i zrobiłam delikatny makijaż.
Włosy uczesałam w warkocza i zeszłam na dół.
Justin siedział na kanapie z chłopakami i oglądali mecz.
-Okey, jestem gotowa. - powiedziałam.
-Poczekaj, mecz leci. - jęknął.
-Jak zdejmą mi gips, będziemy mogli się pieprzyć do woli. - uśmiechnęłam się łobuzersko.
-Sorry chłopaki. - pośpiesznie wstał.
Zaśmiałam się głośno i wyszłam z domu.
*
Zaparkowaliśmy pod szpitalem.
Chłopak otworzył mi drzwi.
Wysiadłam mówiąc ciche 'dziękuję.'
-Pamiętasz co mówiłaś w domu, prawda? - uśmiechnął się łobuzersko.
-Hmm, nie przypominam sobie. - zmarszczyłam brwi.
-Nawet sobie ze mnie nie żartuj. - posłał mi ostrzegawcze spojrzenie.
-Oj.. Mam jutro urodziny a ty, nie możesz zrobić nic bez mojej zgody. - posłałam mu przesłodzony uśmiech.
-Jutro?!
-No tak. Jutro szósty września. Chyba nie zapomniałeś. - spojrzałam na niego.
-No jasne, że nie, przecież się z tobą droczę. A teraz chodź. - ruszyliśmy.
*
Praktycznie wybiegłam ze szpitala.
-Jedziemy to uczcić. - pisnęłam.
-A może...
-Nie, nie pojedziemy do domu się pieprzyć. - pokiwałam głową.
-Dlaczego? - objął mnie od tyłu.
-Bo nie. - odwróciłam się do niego j dałam mu buziaka.
Wsiadłam do samochodu.
Chłopak zrobił to samo.
Zapięłam pasy.
Ruszyliśmy z piskiem opon.
-Gdzie jedziemy? - spytałam.
-Gdzie byś chciała?
-No nie wiem, może do parku? - spojrzałam na niego.
-Okey, pokarmimy wiewiórki. - zaśmiał się.
-Boję się ich. - przegryzłam wargę.
-Boisz się wiewiórek? - zaśmiał się głośno, przez co oberwał w ramię.
-Nie odzywaj się do mnie. - skrzyżowałam ręce na piersi.
-No ale jak można bać się wiewiórek? - pokiwał głową z rozbawieniem.
-Jak byłam mała, ugryzła mnie, no. Dobra skończmy ten temat. - fuknęłam.
-Jak sobie życzysz. - zachichotał, na co przewróciłam oczami.
Po piętnastu minutach dojechaliśmy do parku.
Wysieliśmy.
Podeszliśmy do budki z lodami.
Poproszę dwie gałki lodów czekoladowych. - chłopak wyjął banknot z kieszeni.
Podał mi mojego loda i ruszyliśmy w stronę parku.
Usiedliśmy na jednej z ławek.
Położyłam głowę na jego ramieniu a on mnie objął.
Czułam się tak.. Inaczej.
Odkąd mieszkam z nimi dużo się zmieniło.
Zbliżyliśmy się do siebie.
Z rodzicami nie mam kontaktu.
Chyba nie potrafię im tego wybaczyć..
Nawet nie zauważyłam, że po moim policzku spłynęła łza.
Szatyn od razu to zauważył.
-Co się stało? - spojrzał w moje oczy z troską.
-Nic, na prawdę. - uśmiechnęłam się blado.
-Powiedz mi. - pogładził mnie po policzku.
-Po prostu.. Zastanawiam się, czy będę w stanie im to wszystko wybaczyć. Okłamywali mnie, okłamywali mnie przez tyle lat a teraz myślą, że im to wybaczę? - sapnęłam.
-Kiedyś musisz im to wybaczyć. To są twoi rodzice, kochają Cię a ty kochasz ich. - uśmiechnął się delikatnie.
Kiedy chciałam mu na to odpowiedzieć, wyprzedził mnie.
-Nawet nie zaprzeczaj. Widzę to przecież. - mruknął, jedząc dalej loda.
Zrobiłam to samo. Analizowałam w głowie jego słowa. To prawda kocham ich. Mimo tego co mi zrobili ich kocham. To dzięki nim tutaj jestem. Wiem już co zrobię.
Kiedy już zjedliśmy nasze lody, poszliśmy na spacer. Trzymaliśmy się za ręce i rozmawialiśmy praktycznie o niczym.
-Co zamierzasz zrobić ze szkołą? - spytał.
-Nie wiem. Byłam na rozpoczęciu i mam już szczerze dość. - przewróciłam oczami. - Ale chyba muszę chodzić w końcu to mój ostatni rok, muszę znaleźć pracę i w ogóle. - podrapałam się w tył głowy.
-Musę mieć mądrą dziewczynę. - ustał i odwrócił mnie tak, że staliśmy do siebie przodem.
-Jestem mądra. - szepnęłam.
-Oczywiście. - pocałował delikatnie moje usta.
-Co powiesz, żebyśmy pojechali do domu i...
-Okey. - przerwałam mu. -Ale najpierw kup gumki, ostatnio się skończyły. - przerwałam pocałunek.
-W takim razie, chodźmy. - klepnął mnie w tyłek.
Wyszliśmy z parku.
Chłopak wsiadł do samochodu szybko, nie zwracając na mnie uwagi.
Zrobiłam to co on.
Wyjechaliśmy na ulicę kierując się.. Tak na prawdę to nie wiem...
-Gdzie teraz jedziemy? - spytałam.
-Po prezerwatywy. - mruknął, jakby było to coś normalnego.
Dla niego temat seksu to jak dla NORMALNYCH ludzi rozmowa o zeszłym dniu.
Serio...
Reszta droga minęła w ciszy.
Justin całe czas spoglądał na mnie i przegryzał wargę.
Kurwa, on robił to tak seksownie..
Jechaliśmy przez mało ruchliwą ulicę.
-Zatrzymaj się. - mruknęłam.
-Co? Po co? - spojrzał na mnie.
-Zatrzymaj się do cholery. - warknęłam.
Chłopak zjechał na pobocze.
Zgasił silnik i westchnął głośno.
W tym czasie przeszłam na jego siedzenie i usiadłam na nim okrakiem.
Spojrzał na mnie a ja gwałtownie wpiłam się w jego usta.
Odwzajemnił pocałunek od razu.
Moje dłonie błądziły w jego włosach a jego na moich pośladkach.
Rozłożył fotel, przez co praktycznie leżeliśmy.
-Nie mogę, kurwa nie wytrzymam. - warknął.
-Co masz na myśli?
-To, że nie dojadę do domu. - przerwał pocałunek.
-Czyli? -otarłam swoją kobiecością o jego krocze.
-Jeśli nie chcesz, żebym wziął cię tu i teraz, nie rób tego więcej. - westchnął.
Ponownie to zrobiłam z łobuzerskim uśmiechem na twarzy.
Jego reakcja była bezcenna.
Zacisnął szczękę i spojrzał na mnie.
-Przestań. - warknął.
-Przecież chciałeś to zrobić.
-W domu, nie na drodze. - mruknął.
-W samochodzie. Justin kurwa zdecyduj się. - syknęłam.
-Na tyłach? - spytał i wpił się w moje usta.
-Mhm. - jęknęłam.
-Przejdź. - odsunął się.
Weszłam na tylne siedzenia samochodu.
Zdjęłam buty i spojrzałam na szatyna.
Otworzył drzwi i wsiadł.
Położyłam się a on zawisł nade mną.
Zaczął składać pocałunki na mojej szyi.
Jęknęłam cicho i ułożyłam dłoń na jego przyrodzeniu.
Ścisnęłam je lekko a chłopak warknął i wpił się w moje usta.
Zdjęłam z niego koszulkę.
Przejechałam delikatnie paznokciami po jego absie.
Połóył się mojej sukienki i zaczął całować mój brzuch.
Postanowiłam przyśpieszyć.
Odpięłam swój biustonosz i zsunęłam go, rzucając na przednie siedzenie.
Szatyn zaczął całować moje piesi.
Co jakiś czas wydobywałam z siebie jęki.
On doprowadza mnie do szału!
*
Po małej "przygodzie" w samochodzie, wróciliśmy do domu.
Pierwsze co zrobiłam to skierowałam się do kuchni.
Wyjęłam z lodówki sok jabłkowy i wlałam go do szklanki.
-Mam nadzieję, że bierzesz tabletki. - podszedł do mnie Justin.
-No właśnie w tym problem, że nie...
-Co? - krzyknął.
-No nie brałam ich nigdy.. - szepnęłam i spuściłam wzrok. -Nie krzycz na mnie. - westchnęłam.
-Przepraszam.. - przytulił mnie. -Nie jestem zły po prostu.. Boję się, że zajdziesz w ciąże. - pocałował mnie w czubek głowy.
-A chciałbyś mieć ze mną dziecko? - uśmiechnęłam się lekko.
-Tak, ogólnie chciałbym założyć z tobą rodzinę bo Cię kocham. Mógłbym oddać za Ciebie życie słoneczko..
-Ojejku, kocham Cię Justin. - rozpłakałam się.
**************************
Hej wszystkim :D
Jak tam pierwszy dzień w szkole?
WAŻNA SPRAWA! Od teraz rozdziały będą pojawiać się nieco rzadziej, bo wiecie szkoła..
Poza tym coraz większymi krokami zbliżamy się do końca :(
Powiem Wam, że jest mi strasznie przykro, że muszę zakończyć to opowiadanie no ale.. na pewno na nim nie skończę :) Ja cały czas, bedę się pojawiała na blogu więc jeśli będzie coś nowego to napiszę :)
Do następnego x
Super :D
OdpowiedzUsuńNa pewno będzie w ciąży, założę się o 100 zeta z innymi czytelnikami tego bloga, oto czy zajdzie czy nie! X"DDD
I będzie taki supi bobasek, junior Bieber. *co ja ćpałam..*
Czekam na kolejny rozdział z niecierpliwością :D
Weny!
Dziękuję :) <3 kc
Usuń